Docs Against Gravity 2015

Data:

Tegoroczny festiwal filmów dokumentalnych wypowiedział wojnę grawitacji, zrywając ostatecznie więzi z planetą. Zdanie to byłoby niezłą metaforą zmian, które zaszły na uznanym festiwalu Planete Doc Festival, który po rozstaniu z dotychczasowym sponsorem zmienił nazwę na Docs Against Gravity, czyniąc filmem otwarcia Wizytę, opowiadającą o spotkaniu z przybyszami z kosmosu. Byłoby - gdyby nie to, że poza zmianą nazwy jest to tak naprawdę wciąż ten sam festiwal. I w tym przypadku jest to dobra wiadomość.

Zakończony kilka dni temu Festiwal jest dobrą okazją do refleksji nad kinem dokumentalnym, które ma w ostatnim czasie bardzo dobrą passę. Jeszcze niedawno traktowane po macoszemu, wróciło triumfalnie na ekrany kin. Jasne, w porównaniu do filmów fabularnych, jest to wciąż udział nieznaczny, ale około dwóch filmów dokumentalnych wprowadzanych co miesiąc do dystrybucji trzeba uznać za naprawdę dobry wynik.

Co ważniejsze kino dokumentalne reprezentuje znakomity poziom artystyczny. Nie podlegający ograniczeniom producentów i trywialnym prawom rynku, z założenia kierujący bowiem swoje dzieła do węższych grup odbiorców, twórcy kina dokumentalnego mają swobodę w doborze środków artystycznych, w celu realizacji swoich pomysłów. Dzięki temu powstające filmy wymykają się łatwym klasyfikacjom, swobodnie łącząc różne stylistyki, czy wprowadzając rozwiązania formalne daleko wykraczające poza klasyczne reguły dokumentu. Nieco zabawnie wygląda z tej perspektywy szum, jaki towarzyszył niegdyś Walcowi z Bashirem, okrzykniętym pierwszym dokumentem animowanym. Współczesne kino dokumentalne ma do zaoferowania znacznie więcej.

Otwierająca festiwal Wizyta, nie wydaje się na pierwszy rzut oka dobrym przykładem na ilustrację powyższej tezy, w sporej mierze opiera się bowiem na wywiadach z politykami i naukowcami. Warto jednak pamiętać, że film ten dokumentuje zdarzenie... do którego nie doszło, czyli spotkanie Ziemian z Obcymi, ilustrując je zainscenizowanymi sekwencjami z ulic, czy z wnętrz statku kosmicznego. Dokument fikcyjny?

A gdzie w prostych klasyfikacjach umieścić kino Ulricha Seidla, którego fabuły wyglądają jak dokumenty, a dokumenty jak fabuły? Najnowsza produkcja tego austriackiego reżysera W piwnicy jest klasycznym dla niego obrazem, a sam tytuł mógłby być właściwie podsumowaniem jego całego filmowego dorobku. Seidl opowiada tu o ludzkich sekretach, utajonych przyjemnościach, podwójnym życiu, w którym salon pełni funkcję reprezentacyjną, a piwnica służy do realizacji najgłębiej skrywanych pragnień. W skądinąd rozczarowującym dokumencie Ulrich Seidl - reżyser na planie możemy nieco podpatrzeć metodę Seidla: ustawiane sceny, nieruchome pozowanie przed kamerą, duble - wszystko bardzo odległe od kanonu dokumentów, choć przecież służące w tym przypadku poznaniu prawdy.

Oryginalne pomysły realizacyjne znajdziemy też w filmach, które zdobyły na Festiwalu najważniejsze nagrody. Jedną z dwóch równorzędnych nagród głównych otrzymał film Powyżej / poniżej Nicolasa Steinera (drugiego nagrodzonego filmu, czyli Nadejdą lepsze czasy Hanny Polak nie miałem jeszcze okazji zobaczyć). Film Steinera jest czymś w rodzaju filmowego eseju - reżyser śledzi życie czwórki bohaterów, którzy uciekli przed resztą świata, chowając się na pustyni, czy w tunelach powodziowych, bądź ucieczkę taką planują, przygotowując się na wyprawę na Marsa. Film nie ma do końca klasycznej formy dokumentu - jest po części muzyczną impresją, z kilkoma ciekawymi pomysłami montażowymi i metaforami, spajającymi różne historie w spójną całość.

Jeszcze bardziej oryginalny jest pod tym względem najnowszy film Patricio Guzmána Perłowy guzik, którego reżyser wydaje się nie stawiać sobie żadnych ograniczeń, łącząc w jednym filmie wypowiedzi poetów i historyków, wątki etnograficzne z esejem ku czci wody, by przejść na koniec do tematu najważniejszego, którym jest pokłosie krwawego reżimu Pinocheta. Mnie ta hybryda form i wątków nie przekonała, ale najwyraźniej zachwyciła wrocławskie jury, które uhonorowało film nagrodą Grand Prix Dolnego Śląska.

Na zakończenie festiwalu przyznano tak wiele nagród, iż nie sposób omówić tu wszystkich laureatów. Wspomnę jeszcze o dwóch, których łączy nieco strona wizualna, w obu dominują bowiem czarno-białe zdjęcia. Najnowszy film Wima Wendersa Sól Ziemi (zdobywca Nagrody Publiczności) jest właściwie filmem kolorowym, jednak jego największą siłą są fantastyczne czarno-białe zdjęcia Sebastião Salgado (powyżej jedno z nich). Oglądając je, mamy okazję prześledzić raz jeszcze historię wojen i rzezi ostatnich lat i nie dziwimy się, że wrzucony w ich środek Salgado stracił w pewnym momencie wiarę w ludzkość.

Drugim nagrodzonym (nagrodą Kadr Bez Fikcji dla najlepszego twórcy obrazu), tym razem w pełni czarno-białym, filmem są Pixadores, czyli opowieść o mieszkańcach faveli Sao Paolo, którzy wyrażają swoją frustrację w sztuce graffiti. W sztuce... no właśnie, film ten na początku działał mi mocno na nerwy, wg opisu festiwalowego i najwyraźniej wg reżysera dokumentu, film portretuje bowiem artystów społecznych, niemal rewolucjonistów, gdy tymczasem rzeczywistość jest taka, że mamy do czynienia ze zwykłymi wandalami. Bohaterami nie są bowiem malarze graffiti, tworzący prace o wymiarze artystycznym, lecz zwykłe proste chłopaki, półanalfabeci z gett, którzy mażą ściany swoimi podpisami, dorabiając do tego ideologię, którą znamy również z wypowiedzi polskich wandali (Tylko imię jest w pełni twoje, jest tym co dostajesz jako pierwsze i co chcesz utrwalić, dlatego umieszczam je na budynkach, by ślad po mnie nie zginął.). Ale następuje w tym filmie zwrot, który nieco poprawił mój odbiór tego obrazu. Otóż berlińskie Biennale bierze wandalizm pixadores za sztukę i zaprasza czterech bohaterów filmu do Berlina. W ramach warsztatów zaproszeni zostają do zabytkowego kościoła, w którym ustawiona jest ściana z dykty, na której różni młodzi malarze tworzą swoje rysunki. Tyle, że pixadores tego nie rozumieją, bo ich sztuka jest sztuką rozróby i wandalizmu, wdrapują się więc ponad dyktę i smarują swoje bohomazy na zabytkowych murach, w dupie mając konsternację grzecznych Niemców i kuratora Artura Żmijewskiego. Ten zresztą wdaje się w pyskówkę z liderem pixadores, oblewając go wodą i dostając w rewanżu kubeł farby na głowę. Śmiałem się do łez, bo scena ta w swoim surrealizmie przypominała niemal finał Viridiany Buñuela. Kto uznał wandalizm za sztukę, ten dostał za swoje, ach, pixadores, przydałoby się więcej takich akcji, żeby przywrócić niektórym rozum.

Nagrody nagrodami, nie ulega jednak wątpliwości, że najlepszym dokumentem pokazanym na festiwalu, jedynym, który bez chwili zawahania nazwać mogę arcydziełem, był najnowszy film Joshuy Oppenheimera Scena ciszy. Jest to właściwie dokument komplementarny do pokazywanej wcześniej Sceny zbrodni, opowiadający o tych samych, szokujących zbrodniach sprzed lat, tym razem jednak z perspektywy ofiar i ich rodzin. Film kręcono równolegle do Sceny zbrodni, z udziałem innego operatora (słynnego Larsa Skree, odpowiedzialnego m.in. za zdjęcia do Armadillo) i ma on nieco inny wydźwięk. Groteska niemal zniknęła, trudno bowiem o śmiech, gdy spoglądamy w oczy młodego mężczyzny, poznającego szczegóły bestialskiej śmierci brata i muszącego znieść konfrontację z dumnymi ze swych czynów oprawcami. Mimo różnic, Scena ciszy jest też jednak pod wieloma względami podobna do Sceny zbrodni - to wciąż ta sama Indonezja, w której mordercy są bohaterami, a jedyne o czym marzą rodziny ofiar, to by zbrodnie zacząć wreszcie nazywać po imieniu.

Kończąc, chciałbym uspokoić wszystkich tych, którzy nie przepadają za formalnymi eksperymentami. Docs Against Gravity nie jest festiwalem "dokumentów artystycznych", wciąż olbrzymią część prezentowanych filmów stanowią "zwykłe" dokumenty, które nie roszczą sobie artystycznych pretensji, lecz po prostu opowiadają historie, pokazują świat i starają się uczynić go trochę bliższym i odrobinę bardziej zrozumiałym. I bardzo dobrze, nie możemy bowiem zapominać, że właśnie to jest ich podstawowym zadaniem i największą siłą.

Dzięki za relację, Doktorze. Byłam umiarkowanym śledziem, niestety nie uczestnikiem, i miałam wrażenie, że poziom w tym roku był solidny. Czy we Wro też były debaty po pokazach?

Poziom był dobry, choć frekwencja chyba minimalnie niższa (efekt nowej nazwy). Kilka debat było we Wrocławiu, ale na pewno mniej niż w Wawie. Nie uczestniczyłem jednak w żadnej.

Dodaj komentarz