Tanie wino

Data:
Ocena recenzenta: 3/10

Często zastanawiam się, czy spieranie się o filmy ma w ogóle jakiś sens. Jednemu się bardzo podoba, a drugiemu zupełnie nie - i co może wyniknąć z dyskusji między nimi? Odbiór filmu to przecież kwestia gustu, wrażliwości, nastroju danego dnia, oczekiwań.. Ale czy z drugiej strony miałoby to oznaczać, że o filmach nie da się powiedzieć zupełnie nic obiektywnego? I że w ogóle nie ma obiektywnie złych filmów w takim razie? Piszę tę notkę, bo wierzę, że rzeczowa dyskusja o filmie ma jednak sens. Posługując się analogią muzyczną - jednemu może się podobać rock, drugiemu jazz, ale jeżeli słyszymy, że ktoś fałszuje, to jest to obiektywnie złe.

Ta notka poświęcona jest fałszom w filmie "Wino truskawkowe". Tym fałszom, które nie pozwalają mi się pogodzić z opiniami, że to jest dobry film. Spróbuję być obiektywny, analizując poszczególne składowe tego dzieła.

A oto skład wina:

HISTORIA
Historia jest niestety bardzo banalna. Bohater po przejściach przyjeżdża na prowincję, gdzie wśród prostych ludzi odnaleźć ma mądrość i sens życia. To że historia ta jest prosta i oklepana samo w sobie nie jest jeszcze złe, ale żeby chwyciła musi być opowiedziana w sposób ciekawy. Ja niestety nie zauważyłem żadnych ciekawych elementów, a jak się okazało zakończenie filmu przewidziałem niestety trafnie już po 15 minutach. Inne oryginalne elementy w rodzaju "rozmowa z duchem" zostawię z litości bez komentarza.

DIALOGI
Siłą filmu mogły by być dialogi. Prości ludzie mają przecież w sobie mnóstwo mądrości (albo tak wydaje się tym zakochanym w prowincji, bo ja akurat mam co do tego wątpliwości). Jak wyglądają dialogi w tym filmie? Jest kilka ciekawych zdań wypowiadanych przez Mariana Dziędziela, czy Mieczysława Grabkę, ale niestety równie dużo kwestii mocno pretensjonalnych, vide "Trzeba żyć", albo opowieść o lataniu. Najkoszmarniejsza jest chyba kwestia wygłaszana przez Edka (Cezary Kosiński), który opowiada o swoim pobycie w Stanach. Brzmi to jakoś tak: "Pracowałem na Green Poincie i miałem tam taki job, jechało się carem.." itp. Miało to ośmieszyć bohatera, ale ośmieszyło reżysera. Wyszło żenująco.

KILMAT
Klimat prowincji, uśpionego miasteczka, gdzie nikomu się nie spieszy, gdzieś na styku kilku kultur. Jak dla mnie brzmi dobrze i powinien być to atut filmu. Niestety nie jest, bo film od pierwszej do ostatniej sceny razi sztucznością. Maciej Stuhr jest świetnym aktorem komediowym, ale trudno choć przez sekundę uwierzyć w kreowaną przez niego w tym filmie postać zapitego traktorzysty. Takich fałszów jest w tym filmie mnóstwo, praktycznie wszędzie tam, gdzie reżyser próbuje budować klimat. Na przykład w scenie Wigilii, zakończonej pijaństwem i wspólnym śpiewaniem pieśni - scena jest tak rozpaczliwie sztuczna, że zaciskałem zęby do bólu.

AKTORZY
Jest w tym filmie kilku świetnych aktorów, którzy tworzą przekonujące role: Marian Dziędziel, Mieczysław Grabka, Jerzy Radziwiłowicz. Ale nie są niestety w stanie uratować filmu, skoro na pierwszym planie jest drętwy jak kołek Jiri Machacek, mówiący głosem Wojciecha Malajkata. Ten bohater miał podobno w filmie ewoluować, ale po twarzy Machacka doprawdy trudno się połapać, żeby zachodziły w nim jakieś zmiany. Partneruje mu słowaczka Zuzanna Fialova, która mówi łamaną polszczyzną, z której da się zrozumieć mniej więcej połowę.

DŹWIĘK i MUZYKA
Dźwięk jak w polskim filmie, tyle że jeszcze oczko niżej. Sporej części dialogów nie da się zrozumieć. Na początku mi to przeszkadzało, ale z czasem przestało. Muzyka Michała Lorenca jest właściwie całkiem dobra, ale tego filmu nic nie mogło uratować.

ZDJĘCIA
Zdjęcia właściwie też są mocną stroną filmu... aczkolwiek niestety za dużo wyraźnej i oczywistej zrzynki z "Euforii" (ujęcia z ruchomej kamery z dużej wysokości na pojazd jadący po pustym polu). Ponadto reżyser nadużywa ujęć, pokazujących co rusz widok na osadę i góry z lotu ptaka. Po co to ciągle powtarzać? Doszedłem do wniosku, że chyba po to, żeby przypomnieć widzom, że to Bieszczady, po oglądając film łatwo o tym zapomnieć.

Wiem, że przekonanych i tak nie przekonam, ale jestem ciekaw, jak to możliwe, że te wszystkie fałsze Was nie raziły? W tym filmie niestety nie czuć żadnego klimatu prowincji, nie ma żadnej "głębokiej mądrości prostych ludzi". Jest licha historia bardzo licho opowiedziana.

Zacznij odbierać film jako coś więcej niż obraz, staraj się zrozumieć motywy i inspiracje twórcy. Wtedy to wszystko nabiera nowego sensu moim skromnym zdaniem.

Czytasz czasem poezje? Hym to tak wygląda raczej nie inaczej.

Ponadto reżyser nadużywa ujęć, pokazujących co rusz widok na osadę i góry z lotu ptaka. Po co to ciągle powtarzać? Doszedłem do wniosku, że chyba po to, żeby przypomnieć widzom, że to Bieszczady, po oglądając film łatwo o tym zapomnieć.

Może to inspiracja filmem "The Room"?

No tak. Ciężko mi konkretnie odpowiadać na zarzuty, bo film widziałem rok temu. Myślę, że bliższa Ci jest wersja prowincji z "Domu złego", a tę "stasiukową" afirmację wiochy po prostu odrzucasz. Podstawową zaletą filmu jest to właśnie, że
Jabłońskiemu udało się oddać ducha prozy Stasiuka - pisarza którego ja osobiście cenię bardzo, ale wiem też, że ma on wielu przeciwników. Mogę częściowo zgodzić się z tym , co piszesz, tyle że jako całość film ma klimat i ten klimat urzeka pozytywnym obrazem niepozytywnego świata (w przeciwieństwie do "Złego"). Twoje argumenty są bardzo racjonalne, a "Wino..." jest rzeczywiście tanie.
Ale tanie wino może być dobre, jak się je pije w odpowiednim miejscu i okolicznościach.

I w dobrym towarzystwie!

Co powiesz na "Wisienkę" nad Odrą?

Zawsze byłem fanem Byka. Tego co nie wiadomo czy jest Bykiem czy Byxem, bo taką dziwną miał naklejkę. O taką:

Kurde - owocowe, czerwone i słodkie. Dobre musiało być. Jeśli możesz, żeby za dużo nie offtopować, opisz mi na privie jego smak. Robią to jeszcze?
Moim marzeniem niespełnionym jest póki co "Arizona" i "Czar Pegeeru" - ech, łezka się w oku kręci . "Rajska jabłoń " - wino jabłkowe, miodzio. Wczesna młodość się przypomina. Truskawkowe też piłem - wchodziło jak aksamit i bukiet miało przedni, zapach lata. Obecnie jest na topie chyba "Leśny dzban", ale nie wiem, bo trochę wypadłem z obiegu.

Komandos Zielony na topie ;)

Ja jedynie odrzucam założenie, że jak ktoś jest prostym człowiekiem, to na pewno ma w sobie mnóstwo mądrości, bo to taka sama bzdura, jak sąd, że wszyscy co mieszkają na prowincji są źli i głupi.

Ale filmy o takiej sielskiej prowincji lubię. Naprawdę. "Wsi moja sielska anielska", czy filmy oparte o prozę Hrabala są fantastyczne. Ale to co udaje się Czechom zdecydowanie nie udało się w tym filmie, który razi mnie sztucznością. Po prostu wszystko to wygląda dla mnie nieprawdziwie i tyle.

Ja tego fałszu nie poczułem, dla mnie to były detale. Możesz mnie nazwać totalnym bezguściem, zalanym tanim winem popegeerowskim bękartem z Arizony, ale ja na takie filmy czekam i jest ich w naszej kinematografii za mało wg mnie. Przecież nurt chłopski w polskiej literaturze: Kawalec, Nowak, Myśliwski - toż to potęga, dlaczego w polskim filmie w XXI wieku tak mało tego typu filmów? Być może obiektywnie i proza Stasiuka i film Jabłońskiego to pretensjonalny badziew, ale sam widzisz, że ludziom się podoba takie kino, że za takim kinem tęsknią. Tak myślę, że Twój perfekcyjny, analityczny zmysł może czasami wieść Cię na manowce. Nie w Bieszczady, ale w pozbawioną łagodności krainę irytacji ;) Co do "Wsi moja sielska anielska" , "Na skraju lasu" czy "Święta przebiśniegu" Menzla to bez dwóch zdań są to filmy o wiele lepsze od "Wina truskawkowego.

Nie mogę Cię nazwać totalnym bezguściem, bo mam zbyt wysoki poziom zbieżności gustu z Tobą ;P

Mój chłodny analityczny umysł uruchomiłem dopiero pisząc notkę. Wcześniej po prostu oglądałem film i po jakichś 5 minutach już widziałem, że będzie źle, bo czułem fałsz. "Pretensjonalny badziew" to właściwie dość trafne określenie, ale starałem się być bardziej rzeczowy ;)) A poza tym nie chciałem nikogo obrazić, w końcu wiadomo, że ludzie są wrażliwi na punkcie swojej wrażliwości :)

Nie obrażam się, tylko tak trochę po swojemu żartuję - jeśli na żenująco niskim poziomie - trudno;-). Może tak - film wiernie oddaje klimat prozy Stasiuka, co mi osobiście bardzo odpowiadało. Jest to trochę na zasadzie - albo akceptujesz albo Cię odrzuca. Ciebie akurat odrzuciło. Cóż - "trzeba żyć".

Domyśliłem się, że to był żart :)

A co do filmu, to trochę się właśnie obawiałem takiej puenty, że "albo akceptujesz, albo Cię odrzuca", bo taką puentą można by zakończyć dyskusję o wielu filmach. Z drugiej jednak strony jest dla mnie jasnym, że nie przekonam Cię, że film był zły, skoro Ci się podobał. Muszę z tym żyć :P

De gustibus.... Mam pomysł na notkę na temat percepcji filmu w różnych warunkach np. Kino vs Kino domowe, albo tv po 23 jak zasypiasz po całym dniu to wtedy ciężko, żeby film Ci się spodobał jakikolwiek , gdy już prawie śpisz. Albo idziesz z kobietą do Mulipleksu i kupujesz dwa bilety , dwa zestawy nachos z podwójną kolą , wydajesz 100 i nie ma bata - film musi się podobać. No właśnie - jakie warunki są najbardziej optymalne dla obiektywnego odbioru dzieła? Moim skromnym zdaniem będzie to zestaw DVD koło szóstej rano w sobotę zanim się wszyscy w domu obudzą. Jak tu być obiektywnym?

Ja oglądałem o 20.00 na kinie domowym. Nie byłem zmęczony.

Mam ambiwalentny stosunek do tego filmu. Byłam po projekcji rozczarowana tym chwalonym zewsząd filmem, ale cały czas myślę o tym, że przecież to na podstawie "Opowiadań galicyjskich" Stasiuka... I tu się z Tobą nie zgodzę, że wiernie oddaje klimat prozy Stasiuka. Otóż problem w tym, że nie oddaje. Stasiuk jest bardziej subtelny. Jego proza mimo że opisuje prowincję bardziej wyrafinowana. Wg mnie - zupełnie inna półka.

Stasiuk subtelny? Gnój, kwachy, pornole - to nazywasz subtelnością? Może dostrzegasz w jego prozie coś, czego ja nie widzę, ale cenię jego twórczość m.in. za dosadność. Tak samo jest z filmem - jest w poetycki sposób prostacki, dlatego mi się podoba.

Myślę, że nie o to chodziło z "subtelnością". Raczej o to, że coś co brzmi "poetycko" w książce, może zupełnie stracić gdy pokaże się to dosłownie na ekranie.

Może . Co tam było? Człowiek. Może dostał? Może.

:) To mi przypomniało, że mam gdzieś nagrane "Czarne słońca", których nigdy nie widziałem. A Ty widziałeś może lapsus?

Jak przez mgłę pamiętam, że dawno temu w telewizji.

Tak... język i styl w literaturze pozwalają na takie sztuczki. W filmie też pewnie by się dało. Ale się nie udało. Magia też wypada dość blado. W porównaniu do tej w prozie Stasiuka.

Tak, nie ma co słówek się czepiać, rozumiem o co Ci chodzi. Pytanie tylko, czy w filmie jest rzeczywiście tak źle, bo moje refleksje są zupełnie inne. Czytając Stasiuka co raz potykam się o jakiś językowy kwiatek. I wiesz co? Nawet to polubiłem, bo tworzy on integralny świat języka powieści, nie szkodzi, że niedoskonały. Z filmem IMHO jest podobnie, jak zaczniemy rozbierać go na drobne fragmenty i przyglądać się każdemu słówku, każdej postaci, okaże się fałszywy, banalny - co chcesz. Jeśli zaakceptujemy integralność tego świata, to jest szansa, że się nie rozleci. Wam coś nie zagrało w tym filmie od początku i potem każdy fałsz brzmiał, jak skrobanie pazurem po szkle. Tak myślę. Znam trochę prozę Stasiuka i nie byłem rozczarowany tym, co z nią zrobił Jabłoński. Albo - jego widzenie prozy Stasiuka było zbieżne z moim. Dlatego nie usłyszałem tych fałszywych dźwięków. I bardzo mi z tym dobrze.

Przychyliłabym się do tej ostatniej hipotezy. Ale jest coś też w tym, co wcześniej napisałeś, choć to nieco, w moim przypadku, szerszy problem: ja w każdym filmie szukam tych fałszów (jak również i kiczów), a chyba szczególnie jestem wyczulona na polskie filmy. Może dlatego, że je lepiej rozumiem, ze wszystkimi niuansami, które mogą mi umknąć w kinie zagranicznym. Nie muszę do tego "rozbierać" filmu, w tym przypadku też tego nie robiłam. Kocham Beskidy (i to właśnie te tereny, gdzie kręcono Wino!), uwielbiam "Opowieści galicyjskie", do Stasiuka mam wielką słabość, ale jakoś się nie odnalazłam. Bardzo chciałam. Pewnie jestem za krytyczna. Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie polskiego współczesnego filmu, który by mnie tak do końca zachwycił.

@lamijka Z drugiej jednak strony większość publiczności podnosi ocenę filmom polskim, właśnie dlatego że są polskie i że czujemy w ich przypadku silniejszą więź kulturową. Nie znam statystyk Filmasterowych, ale strzelam, że gdyby przeanalizować filmy o średnich ocenach widzów ponad 7, to największy odsetek wśród nich stanowić będą filmy polskie (a w każdym razie na pewno znaczący).

Zresztą, spójrzmy na Twoją ocenę "Wina truskawkowego" - niby kręcisz nosem na film, ale jednak oceniłaś na 7, co wcale nie jest przecież taką niską notą.

Masz rację, już obniżam. ;-) Oceniałam pewnie zaraz po obejrzeniu, a kocham Beskid Niski, może z sentymentu dałam tak dużo. A tak serio, to moje oceny się zmieniają z upływem czasu. Nie wiem, czy powinnam oceniać tuż po obejrzeniu, czy odczekać kilka dni... Niektóre filmy muszą sobie przetrzeć drogę do mnie i zabieram im to trochę.

Czuję silną więź z polską kulturą, ale to nastraja mnie krytycznie. Kocham i wymagam. ;-) Ale możesz mieć rację co do reszty populacji. Będę uważać na oceny polskich filmów i nie będę się nimi sugerować. Zawsze odejmę ze dwa punkty. Hmm.. tak sobie myślę, że może polski sposób robienia filmów po prostu do mnie nie przemawia. Jakkolwiek różny by on nie był. Ale mam obecnie spore zaległości - nie widziałam "Wojny polsko-ruskiej" ani "Dom zły".

@lapsus Napisałeś bardzo trafną myśl. Tak sobie myślę, że bardzo istotne w moim odbiorze mogło być to, że już na samym początku coś mi bardzo mocno nie zagrało i że to mogła być kluczowa rzecz, przez którą już potem moje ucho było wyczulone na fałsze. Tą "rzeczą" była postać głównego bohatera, czyli policjanta z Warszawy, granego przez Machacka (mówiącego ludzkim głosem ;)) Nie pasował mi bardzo, gdyby nie on, to pewnie oceniłbym film nawet o 2 oczka wyżej, ale naprawdę zupełnie nie byłem w stanie zaangażować się w jego historię.

Machaczkomalajkat może obrzydzić film - fakt.

Machacek ostatnio jakoś zdominował kino czeskie. Jak nie przymierzając Penelopa Cruz kino amerykańsko-hiszpańskie. Lubiłam Machacka jak grał drugoplanowe role.

@ald890 Cały jednak problem w tym, że ja takie niespieszne kino, dziejące się na prowincji, lubię. Z polskich filmów lubię na przykład bardzo "Zmruż oczy", czy "Moje miasto". Lub też zasadniczo cały ten bogaty nurt czeskiego kina.

Doskonale rozumiem, jakie były intencje twórcy, tyle tylko że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Nie mam nic przeciwko tematyce, a jedynie oceniam realizację. Mam wrażenie, że to raczej Wy oceniliście film za "dobre intencje" i jeszcze dodaliście punkty za to, że to proza Stasiuka. Ale co z tego, że proza Stasiuka, skoro film wygląda sztucznie? O to mam pretensje tak naprawdę - o nic więcej.

A w ogóle to ja lubię punka, a tam wszyscy fałszują!

To podpadnę, ale mi się ten film spodobał :)

Strzeż się, bo nie wiesz co robisz! Lapsusa tak długo męczyłem, aż obejrzał film ponownie i przyznał, że nie jest za dobry. Z Tobą będzie tak samo ;))

"Nie za dobry.. dam mu 9/10". :-)

No widzisz, co innego mówił w żywe oczy. I wierz tu lapsusowi ;)

A Ty obniżyłaś? Bo też obiecywałaś... Wygląda na to, że mam krucjatę przeciwko Winu truskawkowemu ;))

Nie zrobiłam tego. A teraz mam trochę wątpliwości czy powinnam, bo najlepiej pamiętam z tego filmu młodego Stuhra i nieudolnego Machacka. Nie lubię go jednak, denerwuje mnie w kolejnych filmach, jak jest go za dużo. Tak, zmienię ocenę, bo i tak do tego filmu nie mam ochoty wracać. Pomieszanie z poplątaniem i tylko Beskid Niski piękny.

@lamijka Pod wpływem Doktora musiałem zmienić ocenę na 8 :(

A czym Doktor zmusza do zmiany zdania? :)

Jest piękny ;)

Skoro tak twierdzisz :))) Na razie uważam, że masz piękną notkę o sobie. Do mnie też pasuje :)

Dziękuję lapsus. Ty też niczego sobie ;)

@ DoktorMnie się podobał, ale mi zepsułeś smak. Częściowo przyznałem Ci rację i to się zgadza, ale przy rozmowie, chyba wspomniałem, że Twoja ocena jest zbyt surowa?

Moja zbyt surowa, a Twoja zbyt łagodna. Obiektywnie to film na 4, może 5 ;)

Jak było miło, że nie trzeba było wracać przez czas jakiś do tego tematu, ale upiory przeszłości powracają! Powiem tak - to taki film, że jak poddasz się jego urokowi, to będzie się podobał. Nie ma bata. Zbyt wielu osobom się podobał, żeby zbyć to tekstem, że obiektywnie ten film to porażka, no chyba, że opinia obiektywna to taka, z którą się utożsamiasz;) Ale jak zaczniesz rozbierać to wszystko na części, jak zaczniesz się babrać w tym nieco jednak sielskim i wulgarnie idyllicznym obrazie świata, to masz po zabawie. Mam taką tendencję do poddawania się klimatowi i niedostrzegania mankamentów - fakt. Tak mam z "Winem", "Wojną polsko-ruską" . Ja to wszystko biorę z dobrodziejstwem inwentarza, aż przychodzi "chwila prawdy" w wykonaniu Doktora Pueblo i muszę się zastanawiać, dlaczego ten film mi się w ogóle podobał;)

Mogłabym teraz facebookowo napisać "Lubię to" :), ale wcale nie dlatego, że bronisz filmu, ale na powrót pozostajesz wierny swoim wrażeniom, podczas jego oglądania. Wtedy nie zazgrzytało.

"Obiektywnie" było ironiczne. Oczywiście nic nie jest obiektywne.

Tylko o jedno proszę: nie wmawiajcie mi, że film mi się nie podobał, dlatego "że zacząłem go rozbierać na części". Nie podobał mi się, bo w niego od początku nie uwierzyłem. Nie miałem początkowo planu pisać dłuższej notki, z tą całą analizą - napisałem tylko po to, żeby jakoś uzasadnić swoją opinię, nie sprowadzając jej do prostego "nie podobało mi się". Napisałem ją w pewnym sensie na publiczne zamówienie ;))

A ja myślę, że coś musiało Cię tam wyjątkowo wkurzyć, żeby aż tak bardzo "obiektywnie" Ci się nie spodobało. Nawet trochę racji przyznałeś, że polski Machaczka był zbyt "perfekcyjny".W tym sensie jeden fałszywy ton rozmontowuje całą konstrukcję. Może masz bardzo wyczulone zmysły na fałszywe brzmienia? Po lekturze Twoich wypowiedzi mam takie wrażenie, że nie tolerujesz pójścia na łatwiznę, banalnych chwytów, nie masz zamiaru spuszczać zasłony miłosierdzia na ślepe zaułki reżyserskich pomysłów. Przecież o tym była nasz pierwsza dyskusja przy okazji filmu "Zwykli ludzie". I powiem Ci, że mi banał czy kicz czasem nie przeszkadza. Chodzi mi o pewną naiwność w pokazywaniu świata. Mnie to się podoba zarówno u Stasiuka, jak w filmie Jabłońskiego.

Możliwe. Wiesz, ja się też zastanawiałem dlaczego "Wino truskawkowe" mi nie siadło, a czeskie kino prawie zawsze (szczególnie stare) mi się podoba. Może chodzi o to, że w kinie niepolskim fałsze trudniej wychwycić ze względu na barierę językową / kulturową, a w kinie polskim widać je bardziej wyraźnie.

W przypadku "banalnego" kina jest chyba bardzo cienka granica między "kiczem", a "arcydziełem". Dlaczego np. taki "Zapaśnik" jest świetny, mimo że to banalna historia? Nie wiem, jakoś mu się udaje być "prawdziwym", ale nie podjąłbym się tłumaczenia dlaczego. "Obiektywnie" można go pewnie za wiele rzeczy zjechać, ale do mnie przemówił. A do Was przemówiło "Wino truskawkowe". Jakoś muszę z tym żyć ;)

Być może Lapsus, pod wpływem siły Twojej sugestii dał się przekabacić, ale ja ufam mojemu pierwszemu wrażeniu :)

No to trzy grosze od marylou:
Mam tylko jeden wniosek. Bardzo prosty. Podszedłeś do filmu rozumem a nie sercem i w tym tkwi Twoja niechęć.

Mi się w Winie podobało absolutnie wszystko. Również gra aktorów - uważam, że nawet domniemana sztuczność Machacka była urokliwa - wynikała z zawieszenia pomiędzy dwoma światami, pomiędzy przeszłością a teraźniejszością.
Historia prosta, owszem, ale taka być miała, żeby widz wyczulił się na towarzyszące doznania estetyczne (cudowne zdjęcia - do irytujących wydłużeń w Euforii im daleko!, atrybuty wsi popgrowskiej, w której czas stanął w miejscu).

Wino truskawkowe to baśń o polskiej dziurze w Beskidach, pełna oniryczności, magicznych zabobonów. Ze zmysłową Lubicą jako elementem egzotyki, symbolem pożądania, kobiecości, pasji, sensualności, owocem zakazanym.

A prostota dialogów wynikała raczej z tzw. życiowej mądrości vel stażu życia, nie zaś z przekonania, że prosty znaczy mądry.

Aj, pękasz przed sentymentem (to film b. sentymentalny, żeby nie powiedzieć ckliwy) i stąd Twój chłód w odbiorze. A drugi powód chłodu to wrodzone/nabyte czepialstwo ;)

Tylko droga marylou taki prosty wniosek to można by do wszystkiego zastosować. Oto logika:
- Nie podobało Ci się?
- Nie.
- A dlaczego?
- No słaby ten film.
- Ale co Ci się nie podobało?
- No to i to i to.
- A widzisz, analizujesz, zbyt racjonalnie do tego podszedłeś.

Film mi się nie podobał, bo był słaby i mnie kompletnie nie ruszył, co najwyżej lekko zirytował. Zacząłem go analizować na "publiczne żądanie", żebym uzasadnił wypowiedź, a jak uzasadniłem, to mi się zarzuca, że widać, że za dużo analizowałem, bo uzasadniam. Paragraf 22 normalnie.

Zapewniam Cię, że czasem nawet płaczę na filmach. Ale na tym tylko ziewałem i szukałem ciężkich przedmiotów, żeby czymś rzucić w telewizor :)

Rozumiem, ale ja będę jednak utrzymywać, że to w dużej mierze kwestia nastawienia. Zaprogramowałeś się na krytykę w przypadku tego filmu i już. Podobnie jak verdiana, która Dzikie Pszczoły zdyskredytowała na wstępie.

Pisząc o analitycznym podejściu, nie miałam na myśli logicznego argumentowania ex post tylko właśnie nastawienie do filmu. Na taką teorię bym stawiała, bo mi ten lekki fałsz, o którym wspominasz, zupełnie w filmie nie przeszkadzał. I nie tylko mnie. Pytanie więc: dlaczego Tobie przeszkadzał aż tak bardzo?

Moim zdaniem nie lubisz ckliwych filmów, w których w dodatku sporo jest prostackiego podejścia do wiary i jeszcze dzieją się cuda. A może nie poczułeś po prostu tego "sentymentalnego piękna upadku słowiańskiej wsi". Jeśłi się mylę, to przepraszam (choć mam do tego prawo, to jeno hipoteza), ale coś musi być na rzeczy, skoro Wino truskawkowe budzi w Tobie agresję ;)
Btw, już widzę jak podnosisz rękę na tę swoją telewizyjną świątynię ;P

Hmm no pewnie coś na rzeczy jest, rzeczywiście ckliwości nie lubię. Tyle tylko, że ckliwość to nie jest mój zasadniczy zarzut. Mój zasadniczy zarzut jest taki, że film mi zgrzytał, tzn. wydawał się nieprawdziwy. Nie widziałem tam prostych ludzi, tylko aktorów wypowiadających kwestię, które miały brzmieć, jak u prostych ludzi.

Na nic się nie nastawiałem w przyypadku "Wina..". Myślałem, że to będzie takie dobre, proste, czeskie kino, jakie lubię. Ale nie było.

A co do tv, to kupiłem już nowy, więc w stary mogę rzucać :D

Pewnie był trochę naciągany, nie mówię, że nie, ale nawet jeśli, to zupełnie mi to nie przeszkadzało. Może powinno, nie wiem.. Jedno jest pewne: ja dostrzegałam w tym obrazie piękno. I to na każdym kroku.

Dziwne, że następuje tu taka rozbieżność percepcji, ale 'podobnie odmiennie' postrzegamy też Wszystko, co kocham, które dla Ciebie jest mało autentyczne i przez to nisko ocenione, a dla mnie to jeden z fajniejszych polskich filmów. Hm.

Co do nastawienia, to bardziej miałam myśli, że coś Ci nie zagrało na początku i tak zostało - nie dałeś szansy filmowi.

A co do tv, to cóż, nie skomentuję. Powiem tylko, że chodzenie do kina to bardzo ważny element obycia kulturalnego i nie powinien być wypierany przez tv ;))

Akurat z WCK jest inny problem. To jest film dobrze zagrany, tylko jeśli ktoś żył w tamtych czasach, to musi parsknąć śmiechem na przedstawiony tam realizm. Film nie wygląda fałszywie, jeśli się nie zna tamtych czasów. Jak Ty :)

Hah, no zonk. Po dyskusji o WCK na Filmasterze pytałam braci (jesteście w tym samym wieku) jak wyglądała ich rzeczywistość tamtych czasów- okazało się, że całkiem rajsko. Czyli to, co zapamiętałam pokryło się z ich wspomnieniami. I z filmem.
Widocznie więc żyłeś w troszkę gorszej rzeczywistości... :)

Przecież to taka sama pojedyncza opinia jak Doktora. W dodatku sprzed wielu lat. Młodzieńczych. Borcuch pewnie też romantyzował.

Doktorze, ja też nie kupuję ani Wina ani Wszystkiego co kocham. ;-) Ale ja jestem teraz nasączona kieślowszczyzną (a wcześniej zanusszczyzną). W Winie zabrakło czeskiego aromatu.

Nie rozumiem tego ciśnienia na kino. Czy jestem niekulturalna oglądając większość rzeczy z małego ekranu? A może moja niska kultura wpływa na to, że oglądam z małego ekranu?

@lamijka, pojedyncza opinia mojej braci jest tak samo pojedyncza jak opinia doktora, jasne. Tylko dlaczegóż opinia doktora ma być bardziej wiarygodna od ich wersji? Oczywiście, że Borcuch romantyzował, ale ten film jest właśnie hołdem dla wspomnień. On przywoływał lata młodości/PRLu z wyraźną nostalgią i tak też wspominają tamte czasy moje ziomy w wieku doktora.

Jeśli chodzi o ciśnienie na kino - zgrywam się tym argumentem, bo zazdroszczę wielkiego ekranu. Gdybym go miała, to też rzadziej chodziłabym do kina, chociaż osobiście uważam, że to jedna z najprzyjemniejszych atrakcji kulturalno - towarzyskich, a nawet intymnych - sama do kina też uwielbiam chodzić i jest to dla mnie cudowna forma relaksu; okazja do pobycia ze sobą tylko.

Marylou, moja pojedyncza opinia jest po prostu sceptyczna. Jest moja i pojedyncza. Co gorsza, ma na nią wpływ nie opinia Doktora, lecz mgliste wrażenie i odczucie. Nic o wiarygodności nie mówiłam.

Nie wiedziałam, że Doktor ma wielki ekran. :>

Z kinem mam dokładnie odwrotnie.

lamijka, rozumiem, oczywiście. W zasadzie to dobrze, że film jest tak różnie odbierany, choć nie powiem, intryguje mnie, skąd mój zachwyt, a Wasza niechęć i kto tu jest obiektywny. Nie czuję się fanem kinematograficznego popu, a wychodzi na to, że oboje z doktorem w taki sposób podchodzicie do tych dwóch filmów. Przekładając rozważania na grunt muzyczny, dziwi mnie, że postrzegam Wino i WCK jako b. porządny dźwięk, podczas kiedy Wy uważacie je za kichę. (Z doktorem podobnie postrzegamy muzykę, zakładam, że Ty też odróżniasz kicz od porządnej jakości :))

Co do kina... klimat takiego ENH w kinie jest bezcenny. Podobnie jak seansik w kinie studyjnym. Niemniej, duży ekran w domu też rozumiem. Mały trochę mniej, bo w moim przypadku mały to b. mały (laptop), a więc dźwięk również jest do bani.

Ja się czepiam WCK z zupełnie innych powodów niż "Kiepskiego wina". "Wina" czepiam się ze wszelkich możliwych powodów, tzn. nie podoba mi się w nim absolutnie nic.

Natomiast WCK jest sprawnie zrobionym filmem (choć bardzo błahym) i nawet jestem w stanie zrozumieć, że może się podobać (szczególnie takim małolatom jak Ty ;)) Problem WCK nie polega na tym, że idealizuje przeszłość, tylko jest za ładny jak na tamte czasy. Czasy komuny to czasy siermiężności, np. w kwestii ubrań. Tymczasem bohaterowie WCK wyglądają jakby dopiero co wyszli z jakiegoś butiku na Jankach (i tak pewnie było). Druga kwestia to kwestia "punkowości". Ja punkiem nigdy nie byłem, ale mam kumpli, którzy przed '89 byli i którzy się na temat tego filmu nawet nie rozwodzą, bo dla nich oczywistym jest, że to kompletnie nie jest film o punku, tylko o jakichś grzecznych pensjonariuszach z dobrego domu (tak, tak, lapsus trafił tym słowem w sedno :P).
Punk był muzyką buntu, ale nie buntu o to, że nie udało się kupić trampek w wymarzonym kolorze.

Zapytaj swoich braci, czy w latach 80-tych jeździli po squatach, napierdalali frajerów pasami w bramach, żeby zdobyć kasę na jabole i uciekali z domu do Jarocina. Jeśli tak, to widać ja trafiam na jakichś nietypowych przedstawicieli, a punk to tak naprawdę była kultura grzecznych chłopców i dziewczynek w warkoczykach.

Takim punkiem z WCK to nawet ja byłam ;), więc zgodzę się, że Borcuch nie odtworzył zbyt wiernie realiów tej subkultury. Ja w chłopaczkach z filmu widziałam odbicie siebie z LO, co rzeczywiście świadczyć może o braku jakiejś tam wiarygodności, ale tak jak pisałam - nostalgia/wspomnienia zwykle są wyidealizowane i przekolorowanem inne niż real z przeszłości.

Nie wierzę, żeby każdy punk był wandalem. Znam byłych punkowców i owszem, na jabole żebrali, NO FUTURE wyznawali, urywali się do Jarocina, mieszkali w squatach, ale nie stosowali przemocy, w przeciwieństwie do Twoich ziomów z osiedla (którym bliżej było do skinheadów raczej).
Podsumowując, punk to szerokie pojęcie, można wyznawać tę filozofię nawet jako pensjonariusz. Bunt smakuje każdemu.

Moi bracia to były tzw. kulturalne łobuzy, bez punkowych herezji w życiorysie. Może stąd ich sielankowe wspomnienia. Tobie za to ktoś (vide: koledzy z osiedla) zrobili chyba sieczkę z pamięci ;) Chyba, że to Twój wiek podeszły i pamięć po prostu zawodzi.
Pozdrawiam,
dziewczynka w warkoczykach

O właśnie, trafna uwaga. Ten film trafia do tak wielu, bo większość była właśnie takimi punkami, jak ci z filmu (ja też!) I fajnie sobie myśleć, że się było / jest buntownikiem, choćby troszeczkę, nawet jeżeli cały bunt sprowadzał się do chodzenia w wyciągniętych ciuchach i piciu piwa na długiej przerwie :)

Natomiast do mnie nie trafia, bo film kompletnie nie przypomina mi realiów PRLu. Dla mnie bardzo szwankują takie filmowe detale jak scenografia, charakteryzacja i kostiumy. Oczywiście sam scenariusz też z grupy banalnych, no ale tak miało być, więc niech będzie.

Pozdrawiam,
niespełniony łobuz

Jest konsensus. Nie wierzę. ;)

Co do buntu... ja nosiłam martensy w kwiatki, spodnie i koszulki w plamy potraktowane wybielaczem, plecak khaki. Żuliłam się w najbardziej menelskich knajpach, chodziłam na petka za szkołę, przesiadywałam w parku z punkami (jeden miał czarne kropki na źrenicy), kłóciłam się ze starszyzną, negowałam autorytety, no i narkotyzowałam się muzyką. Fajnie było. Ostrzejszego buntu nie potrzebowałam.

Detale w tym filmie na pewno kapkę szwankują. Ubrania trochę amerykańskie, za dobre fasony itp., ale to przecież nie dokument, więc odrobinę koloryzacji można zdzierżyć.

Buntuję się więc jestem - Camus.

Hahah! Dopiero teraz zobaczyłam, kto mnie pozdrowił. Czyli trafiłam w sedno z tym cabronem ;)

Wracając do "Wina" to fakt jest taki, że większości się podobało i średnia dla tego filmu 7,2 powinna Ciebie jako matematyka przekonać, że nie masz racji ;) Jak w takich warunkach budować silniki rekomendacji? Wszyscy Ci powtarzają Doktorze, że to dobry film, a Ty tkwisz w tym swoim nieuzasadnionym uporze i nawet udało Ci się przekonać mnie o zbyt wielkiej ilości entuzjazmu dla "Wina". Po prostu zaraziłeś mnie swoim okrutnym sceptycyzmem. Ale sam widzisz - temat mimo moich najlepszych chęci powraca i myślę, że czas na ruch z Twojej strony. Powinieneś jeszcze raz przeanalizować problemat "Wina truskawkowego", czego efektem musi być znaczące zbliżenie się do średniej.

Jeśli jedna osoba mówi Ci, że w Twojej łazience siedzi tygrys - możesz to olać. Jeśli Ci to mówią dwie osoby - na wszelki wypadek idź do znajomego myśliwego po strzelbę. Jeśli dowiadujesz się o tym z kilku niezależnych źródeł, to nawet jakby tego tygrysa w łazience rzeczywiście nie było, to po oddaniu kilku strzałów i tak tam znajdziesz jego trupa.

Oczywiście drogi lapsusie. Moja Wina. Zrobię to, jak tylko podciągniesz swoją niesprawiedliwą i krzywdzącą ocenę 3 dla filmu "Wszystko co kocham" do Filmasterowej średniej, która - co za niespodzianka - jest niemal taka jak "Wina...": 7,1 :)

Ale "WCK" to obiektywna chała! Jak miałbym ulec presji tłumu?

Film kręcony w Beskidzie Niskim a między innymi w miejscowości Jaśliska. Co roku w ostatni weekend lipca jesteśmy tam na wyprawie. Zdjęcia: http://chomikuj.pl/SlawomirMarszalek.pl/FOTOGALERIA/Ja*c5*9bliski+park+krajobrazowy

wydaje mi się, że trzeba być mocno źle nastawionym, żeby taką recenzję scrafcić;) albo musiałeś usłyszeć jakieś opinie wcześniej. bo film się zaczyna bardzo ładnie, chociaż na początku nie wciąga i akcja jest raczej spokojna, to nie widze tam ani jednego momentu, od którego mógłbyś zacząć tak negatywnie odbierać film. żarty też są mądre, poza tym śmieszne:) np "mozesz wziąć służbowy .. yy... rower.." jest bardzo zabawne. film też obfity w symbolikę, trzeba sie skupić żeby ją wyłapać, np biały koń czy motyle. także podsumowując, film warty obejrzenia i całkiem mądry. ja go polecam.

Czas wrócić chyba do tematu. Na NH znalazłem link do tego blogu. Ciekawa, całkiem świeża wypowiedź na temat "Wina". Powinna Ci się spodobać,@doktorpueblo : http://bienczycka.com/blog/?p=3667

Dzięki. Wreszcie ktoś oprócz mnie uważa, że to straszna chała i jeszcze w dodatku umie to uzasadnić. Zgadzam się z autorką i z komentarzem pod tekstem. Napisałem niepotrzebnie wiele słów, ale wszystko sprowadza się do tego, że ten film jest lipny i fałszywy. Wygląda na to, że niestety nigdy nie będzie mi dane o nim zapomnieć :)

Chciałem tylko wykazać, że Twoja niszowość jest pozorna. Wiem, że Cię to martwiło. Tyle że ja uważam, że proza Stasiuka też jest w takim razie lipna, a film jedynie obnaża tych chwytów magicznych taniość. Tzn. dla mnie nie jest. Podtrzymuję swój sąd na temat integralności tego, co pokazał Jabłoński.

Dodaj komentarz