doktor pueblo

napisał o Świat w płomieniach

Rzeczywiście zabawniejsze niż "Olimp w ogniu". Jednak co mistrz Emmerich to mistrz. Na klasycznie patetycznej scenie z flagą na koniec klasycznie płakałem. Ale największym moim idolem jest gość, który zdołał sprzedać ten sam scenariusz do dwóch filmów (dwóch twardzieli, przypadkiem znajdujących się w Białym Domu, w pojedynkę ratuje prezydenta, znajdujące się w Białym Domu dziecko, będącego od spraw tegoż domu ekspertem, oraz świat przed atakiem atomowym).

Zarys scenariusza, powiedzmy sobie szczerze. Zadziwiające, jak w rękach jednego reżysera urosła z tego klasyczna sztywniacka agitka, a drugiego - film zbyt zły, by go nie polubić.

Ale czasem zgadzały się nawet szczegóły. Na przykład w obu filmach bohater musi ratować żołnierzy, którzy atakują w helikopterach, nieświadomi, że na dachu źli mają skitraną super potężną broń.

Z drugiej strony było też sporo odmienności - np. w "Olympus" prezydent zostaje schwytany, a w "White House" nie. I kontekst polityczny całkowicie inny. Emmerich zaskoczył wyczuciem sytuacji i powodem ataku na Biały Dom uczynił zatarg prezydenta z wielkim kapitałem, a drugi film to zwykłe scaremongering z północnokoreańskimi terrorystami. "White House" podoba mi się bardziej nie tylko dlatego, że jest sympatycznie głupie, ale też z tego powodu, że nie jest tak ohydnie ksenofobiczne i na swój naiwny sposób obrazuje realne napięcia we współczesnej Ameryce.

Nie wierzę, że to wszystko piszę.